Przyglądam się dyskusjom w sieci, przysłuchuję gęganiu presstytutek me(r)diów “głównego ścieku”, polityków, politologów, uczonych w pismach obrazkowych itd., nic więc dziwnego, że zwróciło moją uwagę iż właściwie wszyscy wyrażają troskę (lub nadzieję) związaną z asymilacją “mas uchodźców” i dyskusja (jeżeli w ogóle jest jakaś) sprowadza się w najbardziej konstruktywnych wykwitach intelektów do rozważań sposobów w jaki najskuteczniej UE oraz państwa członkowskie sobie z “problemem” mogą poradzić.
Zaprawdę, grozą wieje, bo zdaje się że w ogóle nie jest rozważana koncepcja, że JUŻ JEST PO EUROPIE i lada moment z “problemem” nie będzie sobie radzić ani UE ani państwa członkowskie, tylko zwykli ludzie. Z najprostszej na świecie przyczyny: państwa Europy Zachodniej (nie mówiąc o UE) to już tylko bizantyńska wydmuszka wyzbyta wszelkiej treści merytorycznej, oparta jeszcze na przymusowym egzekwowaniu przepisów – a tymczasem wpłynęła już ogromna rzesza ludzi, którzy jawnie oznajmiają, że owe przepisy (a w konsekwencji ich twórcę, czyli Państwo) mają tam, gdzie “Pan możesz Pana Majstra w dupę pocałować”. Co najgorsze dla zwykłych obywateli, Państwa gremialnie to akceptują !!!
No cóż, skoro Bredzisław “Pierdykles” Bronkozaur na odchodnym zdekompletował zestaw mebli w Pałacu, by w swoim “Instytucie Niepamięci Narodowej” nie siedzieć na podłodze, to niby czego gorszego możemy oczekiwać ze strony “uchodźców”, prawda?
Niestety, nieprawda.
Otóż tak długo, jak ludzie mniej lub bardziej chętnie, ale poddają się Państwu, uosabianemu przez jego przepisy i egzekwujące je służby, tak długo całe to bizantyńskie ustrojstwo trzyma się jakoś kupy (niekiedy nawet bardzo “jakoś”, vide Niemcy). Dlatego też w Cywilizacji Bizantyńskiej tak wielką wagę Państwo przywiązuje/ywało do wczesnej edukacji, która miała za zadanie wyselekcjonować przyszłą kadrę z całej reszty, oraz wszystkim równo wpoić karność (jest to taka cnota woli, która odpowiada za poddanie się prawu stanowionemu).
Dla tej cywilizacji ludzie masowo i jawnie lekceważący przepisy, w dodatku za zgodą Państwa, są jak trucizna – pokazują innym, że można Państwo olać i nikt głowy za to nie urwie.
Co gorsza, Państwo głowy nie urwie, ale za to przybysze mają swoją koncepcję przepisów, za nieprzestrzeganie których wzmiankowaną głowę utną.
Tak długo, jak państwa Cywilizacji Bizantyńskiej oparte były o chrześcijaństwo, istniał jakiś fundamentalny porządek, regulujący podstawowe zasady relacji Państwo – poddany (bo o “obywatelu” w naszym tego słowa rozumieniu nie ma co mówić) i był system wartości dla którego warto było się poświęcać i narażać. System ten uosabiało Państwo i w związku z tym Bizantyniec może tylko “w Państwie, z Państwem, przez Państwo i dla Państwa”, bo jest ono nadrzędną wartością. Chrześcijaństwo już szlag trafił, ale Państwo zostało. No i domaga się a to podatków, a to zgody na wycięcie krzaczka, a to każe psom srać do torebek, a to zapinać pasy w samochodzie, a to przebierać chłopców za dziewczynki w przedszkolu etc. No i poddany grzecznie kładzie uszy po sobie i co najwyżej protestuje nieśmiało, żeby tak może przynajmniej homoseksualistom nie oddawać dzieci na wychowanie, choć szczerze mówiąc, nie za bardzo wie dlaczego mu się ten pomysł nie podoba.
A tu przychodzi masa gołodupców nie mówiących w żadnym ze znanych języków i jawnie olewa to Państwo, w dodatku namawiając żeby się do nich przyłączyć w tym olewaniu. Dla zachęty mają uwolnienie od idiotycznych przepisów, a dla opornych prostą opcję: albo się przyłączą albo rozstaną. Z Państwem lub życiem, w zależności od dystansu do granicy.
Założymy się, że masy ludzi w Europie, przyzwyczajonych do zapinania pasów, uważających na zdrową żywność, jeżeli palących, to przepisowe papierosy, ganiający regularnie do urzędów skarbowych i karnie przystrzegających wszystkich możliwych i niemożliwych przepisów, postawione przed takim dylematem wybiorą walenie czółkiem pięć razy dziennie w zamian za święty spokój? Może kobiety będą protestować, ale do obrony ich interesów potrzeba jednak mężczyzn (bo “uchodźcy” mało się ich protestami przejmują), a niby skąd ich w tej całej Europie wziąć, co?
No i w ten prosty sposób w perspektywie dwóch lat będzie po państwach Unii Europejskiej, zostaną tylko wydmuszki, które łatwo będą mogły (zupełnie demokratycznie) najpierw wprowadzić szariat, a później włączyć się do Kalifatu europejskiego.
Chyba że przyjdzie “Zbawiciel” (zgodnie z nomenklaturą Jurija Bezmienowa o dywersji intelektualnej) i zrobi porządek.
Zakład, że za takiego “Zbawiciela” będzie uchodzić Putin? Już od lat cała agentura wpływu na Zachodzie pracuje nad tym wytrwale. A tu jak na zawołanie pojawia się zapotrzebowanie na tego, który weźmie wszystko za mordę i wprowadzi porządek.
Problem polega na tym, że ci naiwniacy z Zachodu zupełnie co innego rozumieją pod słowem “porządek” niż ten wymarzony “Zbawiciel”. No ale “chcącemu nie dzieje się krzywda”.
Pytanie, czy my chcemy tego samego u nas?
Dodaj komentarz