No cóż, tytuł w zasadzie mówi wszystko, ale – jako że wyznaję zasadę, iż wyartykułowane w ramach political-fiction scenariusze powodują, że przebieg wypadków nieodwracalnie traci miano spontanicznego – nie żałujmy sobie i fantazjujmy ile nam jeszcze wolno.
Jak (przynajmniej części osób) wiadomo, “Wolne Miasto Gdańsk” powstało na podstawie mandatu Ligii Narodów i trwało sobie aż do “dnia 1 września roku pamiętnego”, gdy naziści wcielili je do Rzeszy. Tyle że z formalnego punktu widzenia III Rzesza była okupantem i – choć Ligę Narodów w niesławie szlag trafił – bynajmniej nie unieważniło to statusu “Freie Stadt Danzig”, jako że następczynią Ligii Narodów jest ONZ (więc mamy ciągłość).
Co prawda Traktat Poczdamski z 1945 r. przekazywał tereny “Wolnego Miasta Gdańska” POD ZARZĄD ADMINISTRACJI POLSKIEJ (!!!), ale był to akt tymczasowy do momentu zawarcia traktatu pokojowego (nigdy nie zawartego zresztą) i wygasł był sobie dwadzieścia pięć lat temu wskutek porozumienia zezwalającego na zjednoczenie RFN i DDR oraz obszaru Berlina (tzw. “2+2”).
Obecnie obowiązujący traktat z 1992 r. przekazuje co prawda Polsce tereny niemieckie na wschód od Odry, ale ma jedną wadę: tereny “Wolnego Miasta Gdańska” nie spełniają przesłanek tej umowy, gdyż nie były niemieckie przed wybuchem II Wojny. Co prawda przyjmuje się milcząco “Lex Skubiś”, gdyż p. Skubiszewski (zresztą TW) orzekł, iż tereny “Wolnego Miasta Gdańska” były po prostu porzucone przez mieszkańców, więc na zasadzie zasiedzenia itd., ale to tylko takie gadanie, gdyż Polska nie była stroną Traktatu Wersalskiego, więc nie ma tu nic do powiedzenia.
Niemniej na wszelki wypadek warto się zastanowić, czy mieszkańcy “Wolnego Miasta Gdańska” zostali WYPĘDZENI czy UCIEKLI, co zresztą rzuca nieco światła na prawdziwy cel działania różnych muzeów wypędzonych, forsujących pierwszą wersję.
I teraz spójrzmy sobie na mapę (najlepiej jakąś starożytną, np. z 1911 r.: http://amzpbig.com/maps/1682_Kahlberg_1911.jpg, sięgając jednocześnie do art. 28 Traktatu Wersalskiego, wyznaczającego granicę pomiędzy “Wolnym Miastem Gdańsk” a Prusami (a choćby tu: http://net.lib.byu.edu/~rdh7/wwi/versa/versa1.html i okazuje się, że serwowane przez Wikipedię bajki o przebiegu tej granicy NA ZACHÓD od Przebrna (https://pl.wikipedia.org/wiki/Granica_gda%C5%84sko-niemiecka są tzw. “trzecią prawdą ks. Tischnera”.
Otóż wschodnia granica “Wolnego Miasta Gdańska” na Mierzei Wiślanej stanowiła odcinek prostej biegnącej w kierunku 159 st. od konkretnego punktu na brzegu morza, wyznaczonego przez przecięcie morskiej linii brzegowej prostą N-S przechodzącą przez nieistniejący już kościół w Przebrnie (niem. “Probbernau”), w związku z czym żeby nie wiem co, wychodzi na to że jest to NA WSCHÓD od Przebrna.
Niby co to za różnica, prawda? Ano niezupełnie, bo proszę zwrócić uwagę, że od tego “drobiazgu” zależy, czy Przekop Mierzei będzie “po naszej” czy po “gdańskiej” stronie (gdyby co do czego, co oczywiście jest fikcją polityczną i w ogóle). Z grubsza chodzi o to, że w wypadku położenia “po naszej stronie”, Przekop stanowić będzie przeszkodę w przyłączeniu gminy Krynica Morska do obszaru “Wolnego Miasta Gdańska” na zasadzie samostanowienia etc. (choćby dzięki wykorzystaniu faktu, że 24 grudnia 1920 r. Prusy i Wolne Miasto Gdańsk skorygowały sobie wbrew zapisom Traktatu Wersalskiego granicę lądową, poprzez przyłączenie do Prus gminy Kępiny Wielkie, więc należy się rekompensata terytorialna, nieprawdaż?), jako że Przekop zdecydowanie będzie stanowić element “żywotnego interesu Polski”, a pensjonaty krynickie już niekoniecznie.
Patrzymy dalej na mapę i widzimy, że w wypadku powstania na powrót “Wolnego Miasta Gdańska”, gmina Krynica Morska będzie osamotnioną wyspą pomiędzy Rosją (obwód Kaliningradzki) a Wolnym Miastem Gdańsk, bez szlaków komunikacyjnych z pozostałym terytorium Polski (warto dodać, że od dwudziestu lat gminy po warmińsko-mazurskiej stronie Zalewu Wiślanego nie mogą się doprosić utworzenia stałych połączeń promowych, co warunkuje im rozwój turystyki, ciekawe dlaczego?), czyli zupełnie niepotrzebną przeszkodą w powstaniu lądowej granicy niemiecko-rosyjskiej (znaczy, wolnomiastogdańsko-rosyjskiej naturalnie, przepraszam, przejęzyczyłem się). A kto będzie z mandatu ONZ zabezpieczał porządek tak dobrze jak ci, którzy sprawdzili się np. w Syrii?
No i puśćmy sobie wodze fantazji, co by to było, gdyby “nagle” okazało się, że “Wolne Miasto Gdańsk”, jako ten feniks z popiołów, chce się odrodzić w buncie przeciwko “kaczystowskiemu reżimowi”, gdy “cała UE” (może z wyjątkiem dawnych demoludów, bo oni wiedzą czym to pachnie) popiera słuszne dążenia rodowitych gdańszczan, a trzeba trafu, że Tusk urodził się w Gdańsku, co prawda pod polską okupacją, ale to przecież nie jego wina, prawda? W dodatku Prezydent Europy, ba, król we własnym majestacie, poświęcający się dla rodzinnego miasta i proszący o delegowanie.
I jakiś tam Saryusz-Wolski jest tu naprawdę zupełnie, zupełnie niepotrzebny…
A dalej to sobie sami powyobrażajcie…
Dodaj komentarz