Jak już wspominałem, zarówno filozofie esse (realistyczne), czyli lokujące kryterium prawdy w przedmiocie poznawanym, jak i cogito (idealistyczne), czyli lokujace kryterium prawdy w sądzie poznającego, skutkują odmiennymi sposobami życia zbiorowego (są podstawą funkcjonowania innych „cywilizacji” w rozumieniu prof. Konecznego).
Obydwa rodzaje filozofii oraz zawarte w nich koncepcje prawdy były znane już w świecie przedchrześcijańskim (idealizm platoński – filozofia cogito i prawda jako zgodność rzeczy z myślą oraz realizm arystotelejski – prawda jako zgodność myśli z rzeczą) i obydwa zostały przez chrześcijaństwo zaabsorbowane. Niby różnica nieduża, ot, przestawienie szyku zdania – tu zgodność rzeczy z myślą, tam zgodność myśli z rzeczą, w sumie co za różnica, prawda? No więc jest to taka sama różnica jak w zaprzęgu końskim: jednak ma znaczenie czy stawiamy konia przed wozem czy wóz przed koniem, nieprawdaż?
Początkowo w chrześcijaństwie prymat dzierżyły filozofie cogito, z racji wielowiekowej tradycji Akademii Platońskiej, silnych wpływów neoplatoników oraz skażonych podejściem idealistycznym pierwotnych syryjskich przekładów Arystotelesa, utrzymując zresztą do dziś dominującą pozycję w Kościele Wschodnim, natomiast nikły początkowo nurt realizmu, właściwy bardziej tradycji rzymskiej, po wystąpieniu św. Tomasza i wskazaniu na konieczny warunek „istnienia” jako aktu (traktowanego przez starożytnych jako oczywistość), został podniesiony do rangi zalecanej nauki Kościoła Zachodniego – stąd określenie tego nurtu myśli ludzkiej mianem filozofii esse (istnienie).
Oczywiście nauka Kościoła z perspektywy obydwu filozofii jest inaczej rozumiana, skutkuje odmiennym rozumieniem transcendencji, człowieka, grzechu, stosunku do ludzkiej cielesności etc. Równie doniosłe skutki odczuwalne są na płaszczyźnie relacji w życiu zbiorowym, w tym tak fundamentalnej jak rozumienie istoty państwa a w konsekwencji relacji między państwem a człowiekiem.
Ponieważ podłożem reformacji była niezgoda na wprowadzany przez Kościół tomizm u tej części członków Kościoła, którzy z racji ukształtowania w ramach filozofii cogito nie akceptowali rewolucyjności postulowanych przez św. Tomasza rozwiązań, można w dopuszczalnym uproszczeniu powiedzieć, że kraje zdecydowanie protestanckie oraz związane z nimi obszary cywilizacyjne, w znacznej mierze są pod ich silnym, o ile nie dominującym wpływem. Nie oznacza to oczywiście, że w krajach zdecydowanie katolickich wpływy te są słabe lub że w krajach protestanckich filozofie esse pozostają zupełnym marginesem, niemniej ich oddziaływanie zdecydowanie nie jest symetryczne.
Należy przy tym podkreślić, że pomimo iż filozofie esse są zalecane przez Kościół, równolegle funkcjonują w nim nurty oparte o filozofie cogito, co prowadzi do chaosu pojęciowego i konfuzji u osób nie dysponujących wystarczającą wiedzą filozoficzną, a co gorsza do zauważalnych sprzeczności i niekonsekwencji w praktyce etyk wychowawczych.
W efekcie w obliczu codziennych problemów chrześcijanin pozostawiony jest samemu sobie i w zależności od poziomu rozwoju osobowości, wpływów wychowawczych, środowiska w którym kształtowała się jego postawa oraz środowiska w którym żyje i działa, będzie szukał rozwiązań nie tyle spójnych od strony filozoficznej, ile użytecznych od strony praktycznej, bez analizowania z obszaru której filozofii pochodzą, to zaś w następstwie rodzi zazwyczaj kolejne problemy gdy pojawia się konflikt etyczny, jako że podobne postępowania w świetle odmiennych filozofii mogą być różnie oceniane.
Pojawia się oczywista wątpliwość, który z tych rodzajów filozofii jest poprawny w sensie nie tylko życiowym ale i religijnym, oraz jakimi wskazówkami powinien kierować się chrześcijanin przy ich wyborze, gdyż samo zalecenie ze strony Kościoła wydaje się niewystarczające w sytuacji braku jasno wskazywanych różnic w rozumieniu rzeczywistości oraz ich przyczyn, co tymczasem ma wielkie znaczenie dla rozwoju odmiennych cywilizacji.
Równie istotne jest pytanie, czy wielowiekowe istnienie i błyskotliwy rozwój w obszarze kultury materialnej obszarów cywilizacyjnych budowanych na filozofiach cogito, nie jest argumentem przekonującym za ich poprawnością życiową.
Niemożliwe jest aby te obydwa sprzeczne porządki filozoficzne były naraz prawdziwe, co najwyżej oba są fałszywe. I w tym właśnie kierunku, kierunku negacji sensu filozofii a w konsekwencji pełnego relatywizmu, zmierzają współczesne koncepcje filozoficzne.
Wobec wykazanego już braku narzędzi rozumu do dokonania całkowicie pewnych rozstrzygnięć w obszarze transcendencji, a więc w efekcie również i nauki oraz filozofii, szukanie rozwiązań jest niemożliwe bez odwołania się do czegoś zewnętrznego. I tę rolę dla wszystkich systemów filozoficznych (oraz – co gorsza – naukowych) pełni zawsze jakiś system jakiejś wiary, pozwalający na dogmatyczne tworzenie przesłanek z obszaru transcendencji.
Przykładowo taki materializm dialektyczny zakłada, że istnieje wyłącznie materia, więc neguje transcendencję jako taką oraz sens uprawiania ontologii czy metafizyki (aczkolwiek nie zauważa, że tworzy w ten sposób zdanie ontologiczne czy jak kto woli – metafizyczne, tyle że transcendencję negujące). Ale to jest wiara, a nie wiedza.
Podobnie filozofia Ayn Rand (znana każdemu dziecku w USA z tej prostej przyczyny, że jej książki są obowiązkową lekturą szkolną), afirmująca egoizm jako źródło pozytywnych relacji międzyludzkich – przedziwna próba stworzenia materialistycznej wersji tomizmu: niby ostateczną instancją rozstrzygającą o prawdzie jest rzeczywistość, ale „kryterium prawdy” sytuuje w rozpoznającym ją rozumie, co w konsekwencji redukuje jej rzekomy realizm do pragmatyzmu, ten zaś jest poglądem idealistycznym i zamiast błyskotliwej syntezy esse i cogito, mamy stary, znany od stuleci materializm (w sumie jej filozofia tworzy mechanizm konserwujący na I poziomie rozwoju, im bardziej inteligentna jednostka, tym mocniej, wręcz można zaryzykować tezę, że w efekcie to jej „cywilizacja białego człowieka” w USA zawdzięcza demograficzną katastrofę: wymieranie).
Choć do oceny poprawności danego systemu filozoficznego wystarczą narzędzia dotychczas stosowane, to bez rozstrzygnięcia prawdziwości zdań odnośnie postulowanego przez niego obrazu transcendencji dylematu prawdziwościdanego systemu rozstrzygnąć się nie da, te zaś są przyjmowane bez dowodu, jako dogmaty.
Niestety, wskazane wyżej ograniczenia ludzkiego rozumu w obszarze poznania nie pozwalają na samodzielne rozstrzygnięcie tych kwestii. Problematyka tworzy bowiem system zamknięty, w którym bez ingerencji z zewnątrz wszystkie możliwe zdania będą w tym samym stopniu prawdopodobne, a dopiero analiza skutków przyjęcia ich prawdziwości wobec zakładanych oczekiwań, może pełnić tzw. „rolę falsyfikującą”, czyli wykazania błędu. Co gorsza, brak falsyfikacji nie przesądza o prawdziwości, w najlepszym wypadku jedynie zwiększa jej prawdopodobieństwo. Tak więc metoda prób i błędów (pominąwszy nawet aspekt etyczny) nie doprowadzi do uzyskania pewności prawdziwości danej metafizyki.
Jedynym sposobem udowodniania prawdziwości zdań metafizycznych jest oparcie się na założeniu prawdziwości zdań dotyczących transcendencji, to zaś można uczynić jedynie w ramach jakiejś konkretnej teologii, ale i to też jedynie o tyle, o ile jej zdania są prawdziwe.
Dla chrześcijan rolę źródła teologii pełni Objawienie, tak więc prawdziwość wszelkich budowanych przez nią zdań jest wprost uzależniona od prawdziwości Objawienia. Powstaje zatem pytanie, czy istnieje jakiś kluczowy fragment spisanego Objawienia, którego wymyślenie przez człowieka w czasie jego sporządzania było po prostu niemożliwe. Taki, który z jednej strony wymagałby dla jego wytworzenia przyjęcia perspektywy zupełnie zewnętrznej wobec świata, a z drugiej strony byłby wystarczający dla jego uzasadnienia, dla wskazania jego przyczyny sprawczej niezależnej od niego w stopniu absolutnym.
Tym kluczowym zdaniem teologii chrześcijańskiej jest zdanie: „Jestem, który jestem”.
A o tym, co z tego wynika – w następnym odcinku…
Dodaj komentarz