Szanowni.
W sobotniej “Rzepie”, a konkretnie w dodatku “plus-minus”, ukazał się wywiad p. red. Elizy Olczyk z p. Michałem Toberem, ongiś rzecznikiem rządu p. Millera (http://www.rp.pl/Plus-Minus/303309947-Rzecznik-rzadu-Millera-jak-nie-zdechla-afera-Rywina.html?template=restricted.
Wywiad jak wywiad, ale interesujący jest w nim wątek tytułowy: “Rzecznik rządu Millera: jak nie zdechła afera Rywina” (podkr. moje). Co prawda zagadnieniu temu był poświęcony zaledwie jeden akapit, sprowadzający się do konstatacji, że ze szczytu euforii po kopenhaskich negocjacjach o przystąpieniu Polski do UE, zaraz po powrocie do kraju nastąpiło strącenie do piekła afery Rywina, którą zresztą początkowo zbagatelizowano. Ot, tylko tyle. Ale – z drugiej strony – aż tyle, bo przy okazji uchylany jest rąbek tajemnicy o pokerowym zagraniu p. Millera w trakcie negocjacji, które w efekcie doprowadziło do znacznie korzystniejszych ustaleń niż początkowo dla Polski przewidywano. Ale nie o zamierzchłe czasy negocjacji tu akurat chodzi, jak również nie o, przypadkowy rzecz jasna jak najbardziej, związek przyczynowo-skutkowy (twarde stanowisko – sukces negocjacyjny – kara “natychmiastówka” – upadek rządu).
Otóż na tle całego wywiadu, utrzymanego raczej w tonie refleksyjno-wspominkowym, ten cokolwiek uboczny wątek afery Rywina niczym specjalnym się nie wyróżnia, wręcz niknie, a pomimo to jest ni stąd, ni zowąd wyeksponowany w tytule. Ponieważ p. Eliza Olczyk nie jest osobą tak znowu przypadkową (ostatecznie pierwszy historycznie wywiad z p. Magdaleną Ogórek zawdzięczamy właśnie jej, a był to dwustronny debiut: p. Ogórek jako kandydatki na prezydenta, zaś p. Elizy jako dziennikarki świeżo zatrudnionej we “Wprost”), zaś we środę będzie posiedzenie Sejmu poświęcone m.in. konstruktywnemu wotum nieufności wobec rządu p. Szydło, to jednak może powstać pytanie, dlaczego akurat w tym momencie, gdy Europa się wali, Ukraina pali, Grecy bankrutują a we Francji Front Narodowy przygotowuje się do uczestnictwa we władzy, ukazuje się sentymentalny wywiad z byłym rzecznikiem rządu p. Millera, który w dodatku wycofał się polityki (i jak wynika z wywiadu – nieodwracalnie) i jeszcze w tytule wyeksponowany jest wątek którego w wywiadzie nie ma – nijak się z niego nie dowiemy “jak nie zdechła afera Rywina“, bo choć skądinąd wiadomo że nie zdechła, to rzeczywiście nie za bardzo jest wiadome “jak”. Że była podtrzymywana i rozdmuchiwana, nie jest odpowiedzią na takie pytanie, gdyż sednem sprawy jest kto dbał o to, by temat był podtrzymywany i rozdmuchiwany.
Niemniej, “revenons à nos moutons” czyli naszych posłów “opozycji totalnej” i zgłoszonego przez nich konstruktywnego wotum nieufności, warto zauważyć, że zgodnie z art. 158 ust. 1 “Konstytucji Kwaśniewskiego”: “…Sejm wyraża Radzie Ministrów wotum nieufności większością ustawowej liczby posłów na wniosek zgłoszony przez co najmniej 46 posłów i wskazujący imiennie kandydata na Prezesa Rady Ministrów…”. Wydaje się, że szans na to nie ma żadnych, szczególnie w świetle jasno wyrażonego désintéressement Klubu Kukiz’15, niemniej pewne jest, że przynajmniej będą mogli sobie pogadać, a co tam powiedzą, to ich.
No i teraz o czym “będą mogli sobie pogadać”? Przecież nie o zaletach nowych kandydatek na krótkie wypady zagraniczne, w każdym razie chyba nie z mównicy na sali plenarnej, a ponieważ “konflikt” na linii Prezydent – MON medialnie został rozbrojony, okazało się też że p. Broniarz ma “na gwizdek” niewystarczającą liczbę nauczycieli płci wszelakiej (co zresztą kiepsko rokuje jego dalszej karierze, być może nawet zaczyna się krystalizować groźba, że w związku z odniesionym sukcesem nie dotrwa na wygodnym stołku do emerytury), samoloty dla VIP udało się “rzutem na taśmę” zamówić i zeszłoroczne pieniądze “nie przepadły”, nawet na prima aprilis nic ciekawego nie wystrzeliło, w budżecie nadwyżka, na europejskich salonach przestali nas lekceważąco poklepywać po pleckach i policzkach, ale za to chyba nabrali respektu – to po prostu nie za bardzo jest się do czego przyczepić. A do czegoś trzeba, bo inaczej będzie kolejna kompromitacja opozycji, a tym razem ośmieszenie spadnie już bezpośrednio na PO.
Jak może się Państwo orientujecie, dopiero od kwartału rząd p. Szydło funkcjonuje w całości na opracowanym przez siebie budżecie – cały rok 2016 był oparty o budżet przygotowany przez poprzedników (rodzaj “konia trojańskiego”, żeby następcom nie było za łatwo). A cóż to oznacza w praktyce? Ano, m.in. że nie ma skąd przewidzieć dodatkowych środków na pewną, bardzo istotną, a nawet wręcz niezbędną operację: amputację stołków tuż przy samej d… wszystkim zasiedziałym chyba od pokoleń biurwom wsobnego chowu, nie tyle poutykanych w różnych organach administracji, ile wręcz stanowiących od prawieków ich roboczy trzon.
W efekcie wszelkie zmiany legislacyjne przebiegają mniej więcej w sposób następujący: jest potrzeba zmiany ustawy więc przygotowuje się projekt (znaczy – polecenie przygotowania otrzymują także ci, dla których wspomniana zmiana jest ostatnią rzeczą której mogliby sobie życzyć nawet w malignie), potem są “konsultacje społeczne” (każdy może protestować do woli bo ich protesty i tak będą rozpatrywać ci sami którzy projekt przygotowali) i międzyresortowe, potem jest przygotowywany projekt po konsultacjach (który z tym konsultowanym może łączyć już tylko tytuł i numer), potem idzie na Komitet Stały Rady Ministrów (na którym oczywiście jedynie wnioskodawca ma, a w każdym razie powinien mieć, pojęcie o co w tym chodzi), po przejściu przez KSRM idzie jeszcze na Komisję Prawniczą (taka rada naczelników wydziałów prawnych wszystkich ministerstw), która robi z projektu swoją wersję, dobrze jak podobną a przynajmniej merytorycznie sensowną, bo badanie pod względem zgodności z polskim prawem wymaga nieco innych kompetencji niż znajomość merytoryczna zagadnienia, więc tu też potrafi być ciekawie, po czym jeszcze raz do Rady Ministrów, wniosek do Sejmu o rozpatrzenie projektu i zaczynają się czytania. I teraz pojawia się problem: jeżeli jest coś nie tak od strony merytorycznej, to kto ma protestować? Posłowie PIS? Przecież będzie to odebrane jako atak na własny rząd. Jakiś poboczny sympatyk? Jak się głupio wyrwie publicznie, to grozi mu, że z miejsca dostanie łatkę “wroga ludu”, choćby miał rację widoczną ze wszystkich stron jak latarnia morska. Jak ma to zrobić dyskretnie, to musi mieć z kim rozmawiać, a skoro w ministerstwach układ kadrowy jest jaki jest, to pozostaje próbować dorwać gdzieś ministra, posła który zna ministra, albo kogoś komu można ufać, kto zna kogoś kto zna ministra. Na dodatek minister musi nie tylko mieć chwilę czasu, nie tylko znać zagadnienie od strony merytoryczne, to jeszcze znać ustawę, projekt i móc ocenić konsekwencje. A tu maszyna sejmowa działa sprawnie, pierwsze czytanie w Komisji, klepnięte, drugie czytanie na sali obrad i jak nie będzie poprawek (a kto ma je zgłosić? PIS?) to już do Senatu, tam jest jeszcze szansa na komisji senackiej, ale też wszelkie zmiany na poziomie senatu są trudniejsze (zresztą i tu ktoś musi chcieć je zgłosić) i jak nie ma żadnych to idzie do Prezydenta, podpis, Dziennik Ustaw i pozamiatane.
Oczywiście p. Kaczyński doskonale zna ten mechanizm, zresztą można go sobie śledzić “on-line” dzięki rządowej stronie poświęconej procesowi legislacji, nic więc dziwnego że dwa dni temu wyraźnie mówił o istotnej roli rzeczowej, merytorycznej opozycji, bo bez jej zaangażowania po prostu nie ma jak wyłapać takich kwiatków, szczególnie jak “whistleblowerzy” się wykruszają, próbując sforsować biurokratyczny mur dookoła ministra.
I teraz postawmy się na chwilę w roli rozgrywających “totalną opozycję”, którzy chcą za wszelką cenę wysadzić rząd w powietrze. Cóż można zrobić, aby zespół ludzi w chwili niewątpliwego sukcesu strącić – jak to się stało udziałem rządu p. Millera – w otchłanie mąk piekielnych? Oczywiście wskazówek dostarcza afera Rywina, która “nie zdechła” w czasach, gdy jednak próbowano jeszcze posługiwać się faktami, a co dopiero w dzisiejszych czasach “postprawdy” (czyli łgarstwa w żywe oczy bez żadnych podstaw), jeżeli jakikolwiek punkt zaczepienia się znajdzie.
Należy znaleźć punkt zaczepienia (a jak ma się ciągle “swoich” ludzi w różnych miejscach to i znaleźć jest łatwiej, a nawet jak nie ma czego szukać, to można coś zrobić, ostatecznie każdy może popełnić błąd pisarski typu “lub czasopisma”), najlepiej tam, gdzie nadzór merytoryczny jest słabszy, spokojnie dopuścić do powstania “potworka legislacyjnego” i po wejściu w tryby “maszynki sejmowej” od razu publicznie odpalić skandal, zresztą merytorycznie mocno uzasadniony.
Rząd p. Millera miał niezłe pokrycie medialne, miał ewidentny sukces (Kopenhaga) a i tak poległ na tych słynnych dwóch słowach – po prostu rozdmuchanie medialne afery Rywina pozwoliło na odsłonięcie innych mechanizmów, nastroje społeczne się odwróciły i SLD szlag trafił. Dla rządu p. Szydło brak tych “innych mechanizmów” nie będzie żadną osłoną – nie da się udowodnić że się czegoś nie zrobiło, a kłamstwo trąbione dzień i noc, szczególnie jeżeli będzie oparte choć na drobnym fakcie, na pewno pozwoli zbudować piętrowe narracje.
Tak więc być może warto rozważyć, czy tytuł artykułu w “Rzepie” nie jest czasem trąbką na pobudkę, żeby ten kto powinien mógł zachować czujność, aby “nie zdechła” ewentualna “afera Rywina v. 2.0” AD 2017, szczególnie że jakoś tak mi po pamięci chodzi, że w ostatnim kwartale gdzieś też coś o tym było i też tak “ni z gruszki ni z pietruszki”. No przepraszam, taki już wyczulony jestem, a poza tym, jak się o takiej “political fiction” zacznie mówić publicznie, to bardzo trudno będzie wzmiankowanym “rozgrywającym” zrobić z tego opcję “full-spontan”.
Dlatego gwiżdżę…
Dodaj komentarz